Dzień pierwszy walczący
Dzień pierwszy, albo już setny, milionowy. Nie zliczę, który, ale niech będzie że pierwszy. Próbuję wstać, nie jem już regularnie, śpię jak najdłużej. Nie chcę wstawać, światło dociera do okna, przenika przez firanke, muska policzki. Nie muska, chlasta jak najgorszy wróg, który chce sprawić ból. Nie lubię porankow, nie lubię światła, nie lubię go od dawna. Pomału się wybudzam, znów mam pełno myśli w głowie "spójrz jak beznadziejna jesteś" "ludzie są szczęśliwi, a ty leżysz jak Kłoda, nie szanujesz nic, nie zasługujesz na nic, jesteś oblesna" kolejny dzień, kolejne biczowanie. Nie chcę wychodzić spod kołdry, jestem zbyt słaba, żeby spojrzeć komuś w oczy. Przeraża mnie wszystko, zaczynam płakać, będę płakać długo, przez cały poranek i popołudnie aż poczuje wieczorem spokój. Wtedy odetchne, dlatego lubię wieczory, kończy się ten paskudny dzień. Tak wygląda depresja, która rozwinięta jest w pełni. Kiedy jesteś typem depresyjnym leki musisz brać do końca życia, kiedy do tego dojdą niepowodzenia, jesteś bezsilny wobec tej choroby. Jebie Cię jak psa, napierdala Tobą o ścianę, depcze i mieli, mieli, mieli codziennie, bez przerwy, jest z Tobą w każdym miejscu, przypomina o sobie ciągle. Teraz jestem w skrajnym stanie, bywałam juz w nim. Zawsze do skrajnego stanu doprowadzal mnie były chłopak. Wiedział, co zrobić, abym blagala o powrót, co zrobić, żebym była żałosna i bezsilna. Moje stany oczywiście maja swoje podłoże głębiej, on tylko umiał się zręcznie do tego dogrzebac, aby móc czerpać z tego korzyści. No, ale od początku... Dzień pierwszy....